błądzenie po nie swoim mieście, to w dużej mierze wypatrywanie okruchów życia lokalsów. można to robić na kilka sposobów: tropić tuziemców w tłumie ulicy, wkradać się przez uchylone bramy i przerwy w pierzejach na podwórka, gdzie publiczne stopniowo przeradza się w prywatne czy też uważnie skanować otwory - regularne okna, płaskie wykusze, wysmukłe portfenetry - w ścianach kamienic, szukając materialnych śladów nagiej prywatności.
gdyby nie setki okien dziurawiących ściany pierzejowe ulic i placów, doświadczenie flanerowania byłoby dużo uboższe. bo tak jak każda miejskość ma swój typ fasady, tak samo posiada charakterystyczne wykroje otworów, ich oprawę, a także pewien styl i asortyment tego, co ustawiane w oknach w ogóle być może. według moich pobieżnych obserwacji główne szwedzkie motywy to świece, lampki, żaglowce (sic!)...
bez względu na geografię, w aranżacji przestrzeni okiennych panują dwie podstawowe strategie: pierwsza to wystawka, druga - uzupełnienie scenografii pokoju. pierwsza pragnie uczynić z okna zamkniętą, kompletną kompozycje dedykowaną oku obserwatora; druga, odwracając się do niego "plecami", jednocześnie odsłania więcej sekretów, zdradza niedoskonałości przedmiotów oraz pewne preferencje mieszkańca czy mieszkanki. i właśnie takie, pozbawione dyskrecji okna są dla ciekawskiej flaneuse dużo cenniejszą zdobyczą :)