czwartek, 7 stycznia 2016

gdynia. dwa w jednym.



wielkomiejskość Gdyni jest częściowo rzeczywista, a częściowo mityczna. ale tak-czy-siak jest to miasto wyjątkowe. z mojej perspektywy najbardziej niezwykłe jest w Niej to, że modernistyczny język architektoniczny został tu zaprzęgnięty do stworzenia miejskości w typie przed-modernistycznym. przez kilkanaście międzywojennych lat udało się stworzyć owe tytułowe dwa w jednym: miasto osadzone zarówno w tradycji (przez uwzględnienie europejskich reguł urbanistycznych), jak i we współczesności (poprzez zastosowanie ultra modnego wówczas języka wyrazu).

a więc mamy w Gdyni klasyczną zabudowę obwodową, czyli kamienice spięte w ciągłe pierzeje tworzące mocne uliczne korytarze - bez dystansu przeddomowych trawników, i przeddomowych parkingów czy też nadmiernie szerokich chodników. tak uformowane ulice tworzą, z kolei, system siatek miejskich o szczególnej lokalnej urodzie (to już temat na inny tekst), które spaja spójny rytm, zgodne przekroje i proporcje. jest też w śródmieściu kilka placów, niezbyt wiele i niespecjalnie przytulnych - ale dobrze zdefiniowane place nie są najsilniejszą stroną zarówno Gdyni, jak i innych średniej wielkości miast nadmorskich.

słabo wygląda także sytuacja głównych miejskich monumentów: kina, teatry, muzea, a także kościoły oraz publiczne gmachy nie porażają architektoniczną jakością i nie mają specjalnych zasług w budowaniu gdyńskiej tożsamości; a to przecież najłatwiejszy sposób, po jaki sięgają miasta w promowaniu swojego wizerunku.

pewnie właśnie dlatego na pierwszy plan wysuwa się w Gdyni architektura pierzei. pomimo że lokalny modernizm nie jest może światowych lotów, ale jest wystarczająco dobry i jest go wystarczająco dużo, by przeniknąć i wpłynąć na całość atmosfery miasta. tutejszym kamienicom należy się osobny wpis; chcę tylko dodać, że jest wśród nich miejsce i na oryginalny narożnik, i na eleganckie zwieńczenie, rozpoznawalny detal oraz na dobry, usługowy parter - choćby z knajpą czy z kawiarnią, gdzie, z nosem przy szybie, możesz przesiedzieć dłuższą chwilę, będąc jednocześnie uczestnikiem oraz współtwórcą gdyńskiej kultury ulicy. i to nie tylko ulicy głównej.

wtorek, 5 stycznia 2016

toruń. biała kwiecista sukienka.




czekając na śnieg w zmarzniętym do szpiku murów mieście, paradoksalna myśl flaneuse biegnie ku latu, ku gorącym placom pełnym leniwych przyjezdnych, z ich klikającymi aparatami oraz lodami cieknącymi na pastelowe szorty i spódniczki, do przemykających figurek mieszkańców wybierających zawsze zacienioną stronę ulicy oraz do wszystkich nas, mieszczan, szukających chwil wytchnienia w chłodnym wnętrzu kawiarni, sklepu czy - najpewniej - starego kościoła.

flaneuse ma sporo takich miejsc, ale teraz najlepiej pamięta głęboką ulgę jakiej doznała tuż po wsunięciu się w szparę wrót toruńskiej katedry Dwóch Janów: zostawiwszy za sobą żar lipca, korytarze Ciasnej, Mostowej i Podmurnej wypełnione przykurzonym powietrzem oraz ospałym pochodem turystów, stanęła - gorąca - w północnej nawie, na wyślizganej, lodowatej posadzce, ocieniona przed słońcem strzelistymi murami z baldachimem sklepienia szytego z kwiecistego kretoniku… została tam tak długo, aż jej ciemna skóra w jasnej sukience przejęła wystarczająco dużo historycznego chłodu, by z ocuconą percepcją dalej ruszyć w miasto.

użyczenie gościny każdemu potrzebującemu to jedna z pięknych, demokratycznych właściwości miejskich budynków publicznych. ta fundamentalna ich cecha była podstawą mapy Rzymu wykonanej w połowie XVIII wieku przez architekta i geodetę Giambattistę Nolliego, która stała się modelem reprezentacji sfery publicznej i prywatnej miast europejskich, a potem wzorcem przedstawiania gęstej miejskości, znanym powszechnie jako Figure-Ground Map czy, po sąsiedzku, Schwarz-Plan. Nolli odwzorował rzymskie przestrzenie publiczne, włączywszy do tej kategorii otwarte partery wszystkich publicznych budynków, jako białe kształty otoczone czarnymi formami niedostępnej masy miejskiej, którą tworzą domy, kamienice czy pałace należące do prywatnych właścicieli. 




dlatego w wędrówce po miastach co rusz stopuje ciekawską flaneuse nieprzekraczalna czerń fasadowej ściany, która wraz z fasadami sąsiednich domów tworzy ciągłą pierzeję - tarczę skrywającą sekret życia mieszkańców; by w ogóle coś z tego wyszpiegować, flaneur z flaneuse muszą wkradać się w bramy i na podwórka, wślizgiwać na niedostępne klatki schodowe czy podstępnie zaglądać ludziom do okien. natomiast do woli mogą zanurzać się w biel dostępnych budowli, wkraczać w przebielone pokoje placów oraz przemierzać białe korytarze ulic - aż po granice dnia i biało-czarnej miejskości.



p.s. wciąż czekając na śnieg, flaneuse zauważa, że owa moc dostępności budynków publicznych jeszcze silniej działa w najzimniejsze momenty roku, gdy desperacko pragniemy miejskich wnętrz, by choć na chwilę otrząsnąć się z mrozu i nałapać nieco ciepła na drogę. 

piątek, 1 stycznia 2016

sztokholm i poznań. materie miejskości.




wprawdzie to foto-łączenie powstało jeszcze w głębokiej jesieni ubiegłego (sic!) roku, ale niech tu zawiśnie pod datą inicjacyjną, jako dobra wróżba dla tegorocznych miejskich działań i odkryć. ole!