sobota, 31 grudnia 2016

saloniki. te saloniki.


saloniki, thessalonike, thessaloniki, the saloniki, te saloniki... nazwy - niczym krągłe paciorki tasbiha, przesuwane jednostajnie grudniową nocą - wywołują na siatkówce pamięci ciągi niemych obrazów, bezwonnych dźwięków. gdy nie mogę tu sprowadzić dziewięćdziesięciu dziewięciu, a choćby i trzydziestu trzech - zadowolę się trzema koralikami.

fotos: mo

pierwszy koralik: miasto jest zarazem i dawne, i nowe, rozciągnięte tarasowo wzdłuż wybrzeża egejskiego, od przeciwnej strony przymknięte zboczami niewysokich gór. idąc regularnymi ulicami śródmieścia, wypełnionymi dwudziestowieczną, zazwyczaj brzydką architekturą kamienic, co jakiś czas trafiasz na naprawdę wiekowe ściany w większości nadal używanych budynków. Saloniki mają antyczny początek, więc to napotkane stare jest prawdziwie stare i, mimo, że pierwszą tkankę miasta rozniósł w pył czas, to dinozaury budowli, które przetrwały - głównie kościoły, mury obronne, meczety, targowiska - wystarczająco mocno poruszają zmysły, a przez to wyobraźnię przechodnia.


drugi koralik: na bazar trafiłam późnym popołudniem. a potem przez trzy dni wracałam tam w różnych porach dnia. jednak ta pierwsza wizyta - długie przejście po wyludnionym, gęstym, nieznanym labiryncie - najmocniej wpisała się w pamięć. powietrze drżące od ciszy, zatrzaśnięte witryny, zaciągnięte na kłódki rolety, puste, choć wciąż pachnące stragany, poplamione lady, ustawione w równe stosy puste skrzynki i kartony, koślawe, pojedyncze krzesła, delikatnie falujące w późnym słońcu markizy, sznurki, zasłony - wszystko porzucone i nikomu niepotrzebne. do następnego świtu.



trzeci koralik: badaczka formy urbanistycznej znalazła w Salonikach pewien fenomen tworzący lokalną regularność. flanerując rozległy, tętniący życiem dolny taras, co rusz natykałam się na przedziwne rozwiązania towarzyszące skrzyżowaniom ulic: budynki narożne, najczęściej czterokondygnacyje dziewietnastowieczne kamienice, z obu stron sąsiadują z późniejszymi, ośmio- dziewięciokondygnacyjnymi fasadami pierzejowymi, formującymi wysokie kaniony ulic dzielnic centralnych. to rozwiązanie stawia znane mi reguły urbanform design na głowie: kamienice narożne są co najmniej tak wysokie jak towarzyszące im pierzejowe. co najmniej, znaczy równe, bądź wyższe! nie spotkałam nigdzie sytuacji odwrotnej. aż do tych Salonik.. nie wiem dlaczego tak jest i nie chce mi się dziś, w Sylwestra 2016, snuć rozważań śladem jakiego wydarzenia są owe porzucone na skrzyżowaniach niewysokie narożniki. ale fakt pozostaje faktem. to be continued in 2017 :)

źródło: google earth

środa, 28 grudnia 2016

hamburg. mokre miasto.


kiedy odwracam się wstecz, w 2016, widzę Hamburg. i widzę go, jako wodne miasto. wodne przez rzeki - Łabę i Alster - poprzez jeziora - większe i mniejsze: Aussenalster i Binnenalster - lecz najbardziej przez jego posępne kanały.

fotos: mo

wyraźnie pamiętam jak przecinają tkankę miejską - wprawdzie nie tak konsekwentnie jak w Wenecji, gdzie cała przestrzeń publiczna zbudowana jest z udziałem wody - lecz gęsto i równolegle do solidnych, suchych ulic śródmieścia. przemierzając kolejne kwartały, oko, co rusz, zatrzymuje migotliwa tafla, ale też okalająca ją, dobrze zachowana i rozbudowywana infrastruktura śluz oraz nabrzeży, gotowych przyjąć wszystkich tych, którzy wybiorą alternatywną formę transportu.


trudno oprzeć się urodzie architektury formującej smukłe płaszczyzny ścian kanałowych pierzei - ścian, które poniżej linii okien regularnych parterów gładkimi powierzchniami murów zstępują niżej, w wodę. dużo tu mistrzowsko kładzionej cegły oraz kamiennych bloków, konstrukcji i elementów ze stali czy żeliwa, cennej stolarki okiennej i drzwiowej, a także przebudów oraz współczesnych interwencji - wpisujących się w mokre, handlowo-przemysłowe dziedzictwo miasta.


zaś samo miasto szczodrze udziela swej starej, zmieszanej energii zarówno mieszkańcom, jak i gościom, którzy niepomni na chimeryczną pogodę, przemierzają jego bruki, chciwie podpatrując architekturę kamienic oraz codzienność tuziemców - tych znikających w bramach czy w uchylonych drzwiach wejściowych, migających w niezasłoniętych oknach, tych pochylonych przy komputerach, bądź zanurzonych w rozmowie nad kuchennym stolem.


chimeryczna pogoda? tak, tydzień kwietniowego pobytu naznaczony bezustannym przedzieraniem się przez spadające pod przeróżnymi kątami strugi wody, ucieczkami przed gradem, walkami z wichurą, ślizganiem się po granitowych trotuarach i kocich łbach... kolejne dni w kolejnych dzielnicach spędzane na szukaniu knajpki z herbatą, by przesuszyć nogi i mapę, na kryciu się pod mostami i melancholijną obserwację milionów kropli łączących się z żywą i ruchliwą tonią miejskich wód. przewodniony Hamburg, ułożony w pół drogi między Morzem Północnym i Bałtykiem, to pogodowy pewniak dla amatorów wilgotnej miejskości... jak widać pod koniec roku: nie-do-zapomnienia! 

poniedziałek, 26 grudnia 2016

strumień. poprzez żywioły


Strumień usadził się w miejscu, gdzie Wisła wpada do Jeziora Goczałkowickiego, w trójkącie pomiędzy Cieszynem, Pszczyną i Jastrzębiem Zdrój. i jest tu już ponad 600 lat: najpierw, od 15. do 18. wieku jako miasteczko drewniane - dwa, trzy razy w roku zalewane przez wody przepełnionej Wisły - a od przełomu 18/19. wieku, po wielkim pożarze, odbudowane jako murowane.

fotos: mo

pomimo przewodnionego kontekstu i miękko meandrującego 300 metrów na południowy-wschód koryta młodej Wisły - założenie urbanistyczne jest racjonalne i regularne: centrum stanowi niemal kwadratowy (70 x 70 metrów) rynek. z jego narożników odchodzą ulice, będące przedłużeniem rynkowych pierzei: wschodniej, w kierunku południowym; południowej, w kierunku zachodnim; zachodniej (podobnie jak wschodniej) w kierunku południowym oraz najdłuższej, północnej zarówno na zachód jak i na wschód - jakby owym gestem chcąc powiększyć liczbę dobrze nasłonecznionych fasad...


mimo okresowo powracającego ognia, wielokrotnie niszczącego miejskie monumenty i pustoszącego mieszczańskie domy - sporo zachowanych do dziś kamienic pochodzi z końca 18. wieku. lokalna architektura określana jako śląsko-morawska, reprezentuje kamienicę ustawioną kalenicowo, ze stromym i przełamanym, siodłatym dachem, wychodzącym nawisami sporych okapów przed główne lico fasad, chroniąc ściany przed wodą idącą nie z dołu, od ziemi, lecz jako deszcz i śnieg, z powietrza. 


dobrze to wszytko działa, choćby pod koniec września: drobna skala, multifunkcjonalność, mieszanka tuziemców i napływowych, ogień i woda zapisane w formach architektury, chłodne ściany i posadzka placu, zamglone, choć jeszcze ciepłe, wczesnojesienne powietrze.

niedziela, 26 czerwca 2016

poznań. blisko ciała.



coś co raczej kojarzy się z Piertozawodskiem lub przedmieściami Wilna, niż ze sporym miastem w Polsce Zachodniej: parter kamienicy oszalowany deską. wszystko to trochę krzywe, wypaczone i spłowiałe, a sam dół ciemny, zawsze wilgotny. poza tym nieusuwalne szczeliny przy spotkaniu z  każdym innym materiałem.


to zupełnie inaczej oprzeć się o taką ścianę czekając na spóźnioną koleżankę lub pisząc pilnego smsa; czujesz ciepłą, miękką odpowiedź szorstkiej płaszczyzny, fakturę rowków i słojów - jeśli masz akurat na biodrach cienką, letnią sukienkę..

sobota, 25 czerwca 2016

budapeszt. piękna ulica.



spacerować! ulica zrodzona do spacerów! można to robić wahadłowo i o każdej porze doby. ulica Ede Paulay rano, w niepogodę.


niedziela, 28 lutego 2016

sztokholm. okno na prywatność.



błądzenie po nie swoim mieście, to w dużej mierze wypatrywanie okruchów życia lokalsów. można to robić na kilka sposobów: tropić tuziemców w tłumie ulicy, wkradać się przez uchylone bramy i przerwy w pierzejach na podwórka, gdzie publiczne stopniowo przeradza się w prywatne czy też uważnie skanować otwory - regularne okna, płaskie wykusze, wysmukłe portfenetry - w ścianach kamienic, szukając materialnych śladów nagiej prywatności.


gdyby nie setki okien dziurawiących ściany pierzejowe ulic i placów, doświadczenie flanerowania byłoby dużo uboższe. bo tak jak każda miejskość ma swój typ fasady, tak samo posiada charakterystyczne wykroje otworów, ich oprawę, a także pewien styl i asortyment tego, co ustawiane w oknach w ogóle być może. według moich pobieżnych obserwacji główne szwedzkie motywy to świece, lampki, żaglowce (sic!)... 

bez względu na geografię, w aranżacji przestrzeni okiennych panują dwie podstawowe strategie: pierwsza to wystawka, druga - uzupełnienie scenografii pokoju. pierwsza pragnie uczynić z okna zamkniętą, kompletną kompozycje dedykowaną oku obserwatora; druga, odwracając się do niego "plecami", jednocześnie odsłania więcej sekretów, zdradza niedoskonałości przedmiotów oraz pewne preferencje mieszkańca czy mieszkanki. i właśnie takie, pozbawione dyskrecji okna są dla ciekawskiej flaneuse dużo cenniejszą zdobyczą :)

niedziela, 14 lutego 2016

poznań. środek fasady.



środkowa partia, to moja ulubiona część fasady kamienicy - mam tu na myśli pole znajdujące się ponad parterem i poniżej kondygnacji najwyższej. w zależności od miasta typowa fasada, poza szerokością, proporcją czy kształtem, wyróżnia się ilością pięter, wchodzących w skład jej centralnej części. parter to królestwo sklepów, kafejek, usług i restauracji; kondygnacja najwyższa często wchodzi w relację z dachem, mieszcząc w sobie poddasza, strychy, pomieszczenia techniczne, a jej ukształtowanie jest nieregularne lub w inny sposób odmienne od pięter niższych. natomiast część środkowa zazwyczaj skrywa kondygnacje mieszkalne - królestwo życia nas, mieszczuchów.

w pewnym sensie jest to formalnie najnudniejszy obszar fasady. podczas gdy części wieńczące mają wspomniane nieregularności oraz skupione na swoim obszarze ozdoby i dekoracje; gdy partery kamienic posiadają zindywidualizowane wejścia, witryny, szyldy, lampy i różnego typu zadaszenia - to część środkową najczęściej wypełnia duża połać ściany zewnętrznej przebitej otworami, tworzącymi powtarzalną siatkę rzędów i kolumn okien. to wszystko prawda - ale żeby w pełni dotrzeć do urody i wyjątkowości tego fragmentu miejskiej pierzei trzeba zaopatrzyć się w subtelniejsze narzędzia obserwacji.


trzeba skrupulatnie sprawdzić czy wszystkie otwory są jednego typu? czy rzeczywiście równiutko siedzą w siatce okiennej? czy mają opaski? jeśli tak, to z jakiego materiału? płaskie czy wypukłe? jakie są podziały okien? jakie kolory stolarki? jak głęboko jest osadzona? co z nadprożami otworów? z parapetami? skrzynkami na kwiaty? okiennicami? a to tylko kwestie zewnętrzne.. pozostają jeszcze firanki, zasłony, rolety, okienne ozdoby, szczególne przedmioty zawieszane lub ustawiane w oknach. no i sam zjawiskowy żywioł ściany, której przecież w tej części fasady jest najwięcej: jej grubość, materiał, kolory, faktury, rysy, zacieki, odpryski, przetarcia...

ten formalny układ ściana-otwory tworzy martwą scenografię dla codzienności żywych; codzienności przykrytej masywnym murem i ujawnianej dzięki oknom - szczelinom, przez które jej skrawki sączą się z wnętrza na zewnątrz. jak choćby tu, na Rybakach: kotka w otwartym oknie, tak jak ciekawska kobieta, trochę wypatruje, trochę pozuje.. ten biało-szary zwierzak na czerwonym kocyku siedzi tu wymiennie z człowiekiem. choć kot nie pali, tylko łowi gołębie. wzrokiem. bo człowiek dobry dla kota - patrzy na swój ludzki świat przez kwadraciki. i nie narzeka. 

ot, posthumanistyczna miejska powiastka rodzinna. z Poznania.


piątek, 12 lutego 2016

gdańsk. w końcu.



w końcu spadł śnieg. 21 stycznia. zaczął padać jeszcze dzień wcześniej, po godzinie 22. i padał wiele godzin. wreszcie o 3 w nocy nie wytrzymałam, odśnieżyłam podwójnie biały, puchaty samochód i pojechałam sama - nie na zachód do lasu, nie na wschód nad morze, ale na południe - do miasta. 

a miasto było puste i ciche, tą obłędną ciszą, która w śnieżnym powietrzu pochłania wszystkie dźwięki, zakrywa ślady oraz kolory, sprowadzając złożoną miejskość do podstawowej barwy, w której, ponoć, mieszczą się wszystkie inne.


katowice. złoty osioł i tunel w purpurze.



katowicka Mariacka, to chyba najbardziej znana uliczna rewitalizacja na Śląsku. i dlatego jest też na mojej fotografii: jako milimetrowe ścięcie w parterze oraz półcentymetrowy wykusz na piętrze narożnej kamienicy, utrwalonej na samej lewej krawędzi zdjęcia...

bo, co tu kryć, z polskimi rewitalizacjami, a nawet z rewaloryzacjami, jest bieda. z jednej strony ściskamy kciuki, by dany miejski dystrykt załapał się na takie programy zanim nie zostanie wyludniony i spopielony; z drugiej zaś przysłaniamy usta, by nie krzyknąć, gdy pieniądze są już wydane, rusztowania rozebrane, wstęgi przecięte - a my musimy na nowo zaludnić "odrestaurowane" przestrzenie.

ten pełen wdzięku, niewielki fragmencik miasta to rodzaj zaułka utworzonego na "kopniętym" skrzyżowaniu trzech ulic. kopnięcie polega na braku współbieżności dwóch biegnących na jednym kierunku - zachodniej Dworcowej i wschodniej Mariackiej - które spotykają się tu z ulicą Mielęckiego. do biegnącej z północy Mielęckiego, najpierw dobija Mariacka, a zaraz po niej, z przeciwka, Dworcowa. po czym następuje dwudziestometrowy odcinek Mielęckiego, który tworzy szczególną atmosferę tego miejsca.


owo "kopnięcie" sprawia, że zarówno Dworcowa, jak i Mariacka mają ciekawe zamknięcia widokowe w postaci budynków narożnych, które ograniczają dalekie perspektywy oraz pomagają z prostych, dwuściennych ulic uczynić trzyścienne wnętrza miejskie. 

trudno o tym napisać, dużo łatwiej zobrazować, a najprościej oraz najmilej od czasu do czasu odwiedzić to miejsce i zjeść obiad w zamykającej wschodnią pierzeję Mielęckiego wege-knajpce Złoty Osioł, która latem otwiera swoją witrynę równie szeroko jak ulokowany po sąsiedzku Purpurowy Tunel. na szczęście dotąd niezrewitalizowany.


czwartek, 7 stycznia 2016

gdynia. dwa w jednym.



wielkomiejskość Gdyni jest częściowo rzeczywista, a częściowo mityczna. ale tak-czy-siak jest to miasto wyjątkowe. z mojej perspektywy najbardziej niezwykłe jest w Niej to, że modernistyczny język architektoniczny został tu zaprzęgnięty do stworzenia miejskości w typie przed-modernistycznym. przez kilkanaście międzywojennych lat udało się stworzyć owe tytułowe dwa w jednym: miasto osadzone zarówno w tradycji (przez uwzględnienie europejskich reguł urbanistycznych), jak i we współczesności (poprzez zastosowanie ultra modnego wówczas języka wyrazu).

a więc mamy w Gdyni klasyczną zabudowę obwodową, czyli kamienice spięte w ciągłe pierzeje tworzące mocne uliczne korytarze - bez dystansu przeddomowych trawników, i przeddomowych parkingów czy też nadmiernie szerokich chodników. tak uformowane ulice tworzą, z kolei, system siatek miejskich o szczególnej lokalnej urodzie (to już temat na inny tekst), które spaja spójny rytm, zgodne przekroje i proporcje. jest też w śródmieściu kilka placów, niezbyt wiele i niespecjalnie przytulnych - ale dobrze zdefiniowane place nie są najsilniejszą stroną zarówno Gdyni, jak i innych średniej wielkości miast nadmorskich.

słabo wygląda także sytuacja głównych miejskich monumentów: kina, teatry, muzea, a także kościoły oraz publiczne gmachy nie porażają architektoniczną jakością i nie mają specjalnych zasług w budowaniu gdyńskiej tożsamości; a to przecież najłatwiejszy sposób, po jaki sięgają miasta w promowaniu swojego wizerunku.

pewnie właśnie dlatego na pierwszy plan wysuwa się w Gdyni architektura pierzei. pomimo że lokalny modernizm nie jest może światowych lotów, ale jest wystarczająco dobry i jest go wystarczająco dużo, by przeniknąć i wpłynąć na całość atmosfery miasta. tutejszym kamienicom należy się osobny wpis; chcę tylko dodać, że jest wśród nich miejsce i na oryginalny narożnik, i na eleganckie zwieńczenie, rozpoznawalny detal oraz na dobry, usługowy parter - choćby z knajpą czy z kawiarnią, gdzie, z nosem przy szybie, możesz przesiedzieć dłuższą chwilę, będąc jednocześnie uczestnikiem oraz współtwórcą gdyńskiej kultury ulicy. i to nie tylko ulicy głównej.

wtorek, 5 stycznia 2016

toruń. biała kwiecista sukienka.




czekając na śnieg w zmarzniętym do szpiku murów mieście, paradoksalna myśl flaneuse biegnie ku latu, ku gorącym placom pełnym leniwych przyjezdnych, z ich klikającymi aparatami oraz lodami cieknącymi na pastelowe szorty i spódniczki, do przemykających figurek mieszkańców wybierających zawsze zacienioną stronę ulicy oraz do wszystkich nas, mieszczan, szukających chwil wytchnienia w chłodnym wnętrzu kawiarni, sklepu czy - najpewniej - starego kościoła.

flaneuse ma sporo takich miejsc, ale teraz najlepiej pamięta głęboką ulgę jakiej doznała tuż po wsunięciu się w szparę wrót toruńskiej katedry Dwóch Janów: zostawiwszy za sobą żar lipca, korytarze Ciasnej, Mostowej i Podmurnej wypełnione przykurzonym powietrzem oraz ospałym pochodem turystów, stanęła - gorąca - w północnej nawie, na wyślizganej, lodowatej posadzce, ocieniona przed słońcem strzelistymi murami z baldachimem sklepienia szytego z kwiecistego kretoniku… została tam tak długo, aż jej ciemna skóra w jasnej sukience przejęła wystarczająco dużo historycznego chłodu, by z ocuconą percepcją dalej ruszyć w miasto.

użyczenie gościny każdemu potrzebującemu to jedna z pięknych, demokratycznych właściwości miejskich budynków publicznych. ta fundamentalna ich cecha była podstawą mapy Rzymu wykonanej w połowie XVIII wieku przez architekta i geodetę Giambattistę Nolliego, która stała się modelem reprezentacji sfery publicznej i prywatnej miast europejskich, a potem wzorcem przedstawiania gęstej miejskości, znanym powszechnie jako Figure-Ground Map czy, po sąsiedzku, Schwarz-Plan. Nolli odwzorował rzymskie przestrzenie publiczne, włączywszy do tej kategorii otwarte partery wszystkich publicznych budynków, jako białe kształty otoczone czarnymi formami niedostępnej masy miejskiej, którą tworzą domy, kamienice czy pałace należące do prywatnych właścicieli. 




dlatego w wędrówce po miastach co rusz stopuje ciekawską flaneuse nieprzekraczalna czerń fasadowej ściany, która wraz z fasadami sąsiednich domów tworzy ciągłą pierzeję - tarczę skrywającą sekret życia mieszkańców; by w ogóle coś z tego wyszpiegować, flaneur z flaneuse muszą wkradać się w bramy i na podwórka, wślizgiwać na niedostępne klatki schodowe czy podstępnie zaglądać ludziom do okien. natomiast do woli mogą zanurzać się w biel dostępnych budowli, wkraczać w przebielone pokoje placów oraz przemierzać białe korytarze ulic - aż po granice dnia i biało-czarnej miejskości.



p.s. wciąż czekając na śnieg, flaneuse zauważa, że owa moc dostępności budynków publicznych jeszcze silniej działa w najzimniejsze momenty roku, gdy desperacko pragniemy miejskich wnętrz, by choć na chwilę otrząsnąć się z mrozu i nałapać nieco ciepła na drogę. 

piątek, 1 stycznia 2016

sztokholm i poznań. materie miejskości.




wprawdzie to foto-łączenie powstało jeszcze w głębokiej jesieni ubiegłego (sic!) roku, ale niech tu zawiśnie pod datą inicjacyjną, jako dobra wróżba dla tegorocznych miejskich działań i odkryć. ole!