sobota, 15 marca 2014

wenecja. rozmowy z kamieniem.




minęło tyle czasu, a ja często czuję na skórze wyraźną odpowiedź kamienia - gdy, pochłonięta przeciągającą się rozmową, stałam z biodrem wmontowanym we framugę drzwi wejściowych; gdy zapatrzona na miasto opierałam brodę o najwyższe otwory wieży Giorgio Maggiore; gdy przesiedziałam pół nocy na schodach któregoś z mostów; kiedy wzorem starych Wenecjanek wisiałam długie minuty nad ruchliwą ulicą, wsparta przedramionami o parapet hotelowego okna; czy gdy, zmęczona upałem, przysiadłam na cokole studni stojącej na środku placyku i natychmiast zasnęłam; a także w momentach, gdy ukradkiem kładłam dłoń na grubym, wytartym nosie Lwa sprzed Arsenału i kiedy bezmyślnie gładziłam zaobloną poręcz balustrady czekając na wodny tramwaj. nawet nie wiem czy to był wapień czy trawertyn - ten utkany włosowatymi pęknięciami biały kamień, ale dokładnie pamiętam jego odkształconą, chropowatą powierzchnię i porowate wnętrze widoczne w ukruszeniach; potrafię też natychmiast przywołać temperaturę jaką osiąga latem w pełnym słońcu i powolne tempo z jakim traci ją po zmierzchu. a także odczucie niedorzecznej plastyczności w zetknięciu z ciepłą skórą..

gwoli ścisłości, robiłam też jakieś inne rzeczy w Wenecji :) ale to był rodzaj kontaktu z miastem, który - jak widać po latach - moje ciało potraktowało poważniej niż moje ego. można z tego wyciągać różne wnioski, choćby i ten kwestionujący radykalną wymowę polskiego powiedzenia o wątpliwym sensie gadania ze ścianą :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz