środa, 12 marca 2014

stambuł. zielone krzesło.




skąd to głębokie przekonanie, że gdybym mogła teraz usiąść na krześle postawionym 15 metrów od Złotego Rogu, i wypić duszkiem dwie ultra słodkie herbatki, postukując szklaneczką o spodek, a łyżeczką o spodek i szklaneczkę - to wszystkie obecne niewygody w mgnieniu oka by zniknęły: katar, zmęczenie, przedwiosenna depresja, która rodzi uczucie, że będąc dopiero w 71 dniu roku nie panuję nad jego przebiegiem..?

taką magiczną pewność wzbudza we mnie Stambuł; jak pełne mocy Sanktuarium, do którego długo się pielgrzymuje, by u kresu drogi paść na zielone krzesło i zostać uleczonym.

niestety się nie pielgrzymuje, lecz tylko marzy o pielgrzymce i jej zmysłowym finale: o niesfornym plusku fal na betonowym nabrzeżu, o pohukiwaniu mew, muzykujących silnikach barek, słodko-gorzkiej teinie we krwi i o śpiewnym języku mężczyzn - a coraz częściej także i kobiet - którzy krążą wokoło, zainteresowani dosłownie wszystkim: każdym dźwiękiem, turystą, każdą złowioną rybą  oraz nadciągającą chmurą, i którzy swoją, uwikłaną w materię miasta, obecnością bezustannie dają świadectwo życia in statu nascendi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz