poniedziałek, 28 grudnia 2015

porto. oliwka, malachit i tabaczkowy.




byłam pewna, że Porto już tu gościło.. sprawdziłam i okazało się, że nie. to dziwne i, dla mnie, znaczące. poznałam je tydzień później niż Lizbonę i to był szok: po przebielonym, powietrznym i rozsłonecznionym mieście trafiłam do miasta przymkniętego, zamarłego, podduszonego kurzem i klimatem niskobudżetowego kryminału. 

jest pochyłe; leży - jak i tamto - na brzegu rzeki. pamiętam, że chodziłam jego ulicami z uczuciem napiętej uwagi; z niepokojem, by nic nie upuścić i pewnością, że gdy to zrobię, ta rzecz stoczy się ruchem jednostajnie przyspieszonym wprost do Douro. wysokie i niemal omszałe, pokryte poligatunkowym porostem pierzeje ulic tworzyły długie, kręte, umykające w dół kaniony, zamknięte zielonkawo-brunatną, opalizującą taflą. sama rzeka też nie pomagała rozproszyć niejasnej atmosfery swojego miasta, dniem i nocą płynąc opornie do oceanu, jakby nie akceptując rychłego końca tej drogi.

a dla mnie ocean okazał się być wybawieniem. i choć jego miejskie oblicze nie różni się tu zbytnio od regularnej linii brzegowej, to właśnie on rozjaśnia mi ponurą kolekcję obrazów tej niezwykłej miejskości. bo, bez względu na niewyraźny kolor odczuć, Porto zrobiło na mnie wielkie wrażenie. mam Porto do pamiętania, nie do zapomnienia - ale bardziej jako nie dające się zapomnieć, niż hołubione z troską we wspomnieniu. byłam w nim cztery dni i nie chciałam zostać dłużej; choć powodem tego były raczej sprawy ludzkie, nie miejskie; i raczej przywiezione - niż zastane.

więc może wcale go nie poznałam? może nastrój wewnętrznych przeżyć, niczym świeżo oderwana folia spożywcza, ściśle przylgnął do oglądanych miejsc i teraz, w mojej pamięci, jest tak samo realny jak rzeczywiste okruchy miasta, którym udało się przedostać przez gęste sito niewidzenia? nie wiem. 



p.s. ten post - a raczej zdjęcie i pewne zdanie - wisiał w przedsionku jako wersja robocza od kwietnia 2014… wyhuśtał się i się postarzał na maksa; a może - jak różany portwajn - dojrzewał w dębowej beczce tego biednego, opuszczonego przez autorkę bloga :) hej, Piotr! czy teraz też jest tam aż tak posępnie?

2 komentarze:

  1. o proszę, jak miło..osierocone blogi powracają do życia..zajrzałem po latach z ciekawości do mojego a tu niespodzianka, ulice i place właśnie odżyły..może na dłużej?
    W Porto jest posępnie, ale już z innego powodu..a może to ja byłem posępny, kiedy widziałem jak się rozpogadza, pięknem powszechnym i wszędzie spotykanym, zbyt łatwym..


    OdpowiedzUsuń
  2. to trudny temat. niemal cały dwudziesty wiek przyuczał nas do globalizmu, zwanego wówczas kosmopolityzmem, więc chcąc być współczesnym trzeba było wprowadzać elementy modernizujące: przepruwano miasta drogami tranzytowymi, budowano bloki... od lat osiemdziesiątych nastąpił powolny zwrot w kierunku lokalności - porzucono więc osiedla i znów zainteresowano się tradycyjnymi dzielnicami; jeśli do tego dodać dzisiejszy poziom urynkowienia, konsumpcjonizmu i turyzmu, to takie miasta jak Porto czy Gdańsk nie mają jak się bronic przed własną modną polityką miejską. ty, Piotrze, lubisz czasem z wisielczą perspektywą, śledzić rozkład, ja jestem po prostu przerażona dekonstrukcją miejsc.

    OdpowiedzUsuń