czwartek, 16 stycznia 2014

skegness. amused to death.



tak wygląda linia krajobrazowa historycznego uzdrowiska nad Morzem Północnym, skomponowana z zarysów rollercoastera, wodnych ślizgawek, diabelskiego młyna, toru gokartów oraz paru casyn - by wymienić tylko kilka, rozpoznawalnych w skali zdjęcia. podobna dewastacja dotyczy właściwie całej przestrzeni publicznej miasteczka, a szczególnie nastroju głównej promenady, biegnącej tuż za linią wydm, dobowo zmieniającej swą szerokość plaży. zarówno bulwar, jak tworząca jego atmosferę architektura rezydencji, zostały zasłonięte scenografią utworzoną z wesołych i smacznych produktów oraz usług, stanowiących zasoby lokalnego "przemysłu zakupów i rozrywki".

piszę o Skegness, po przeczytaniu w Kameleonie Petera Robinsona akapitu o innym morskim spa, Withernsea, położonym w linii prostej zaledwie 80 kilometrów na północ: "W Anglii jest wiele nadmorskich kurortów, które wyglądają, jakby widziały lepsze dni. (...) Ze stalowoszarego nieba padał bezlitosny lodowaty deszcz, a napływające od Morza Północnego fale koloru brudnej bielizny atakowały plażę, wzbijając tumany piasku i drobnych kamyków. Na tle ponurego popołudnia silnie odcinały się jasne, krzykliwe światła sklepów z upominkami, salonów z grami automatycznymi i hal do gry w bingo; głosy osób wywołujących przez mikrofon kolejne liczby rozbrzmiewały żałośnie na wyludnionej promenadzie" (s. 290).

na mojej fotografii nie leje, ale przez to obraz wcale nie staje się pogodniejszy: porzucone Skegness, odległe jedynie 70 km od przedmieść Londynu, stawia na kolor, hałas i taniość, by za wszelką cenę zwrócić jego uwagę. efekt jest bardzo smutny. a tajlandzkie klimaty i tak nie do pobicia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz