sobota, 25 stycznia 2014

warszawa. karnawał mrozu.




minus szesnaście przyspiesza krok. tak, że mijając bliźniaczo zakwefionych przechodniów, ledwie zdążam obrzucić ich wzrokiem. botki żwawo przytupują, okutane w getry nogi drobią kroczki, a dłonie, po wykonaniu zadania, momentalnie wracają do kieszeni. każdy spieszy w swoją stronę i nie ma mowy o flanerowaniu, pogaduszkach na rogu czy o długim składaniu się do zdjęcia.

ustrojone karnawałowo ulice rześko mrugają i błyskają poświątecznym blaskiem, aż 2. lutego - podobnie jak najwytrwalszym domowym choinkom - Matka Boska Gromniczna zakończy ich performens.

usta ludzi, rury wydechowe aut, kraty i kratki wentylacyjne produkują chmurki lodowej mgiełki; zamarznięte klamki parzą dłonie, drzwi witryn śpiewnie skrzypią, a w ich szybach kwitnie mróz. amplituda temperatur między zewnętrzem ulicy a wnętrzem sklepów sięga 36 stopni i, w pewnym sensie, jest to różnica pomiędzy żywym a martwym. dlatego każde wnętrze - zwierzęce, ludzkie czy architektoniczne - szczelnie odgradza się od wymagającej zewnętrzności.

...

przykładam lewy policzek do zziębłej, kawiarnianej szyby, a do prawego, kubek z bawarką. i patrzę z mieszanymi uczuciami na strojną ulicę, która kiedyś była moim światem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz