niedziela, 12 stycznia 2014

stambuł. ulga.



dziwaczne doznanie dla wierzącej katoliczki: wyskoczyć z trampek, wejść - jako Turystka - do głównej sali meczetu, usiąść pod grubym filarem na przetartym kobiercu i chcieć jedynie zostać tu nieograniczoną ilość czasu - nie godzinę czy dwie, lecz powiedzmy pięć miesięcy! moje krótkie wizyty w Stambule wypełnia więc wewnętrzna walka, pomiędzy Tą (może to Antropolożka? może Architektka?), która cały boży dzień włóczy się po mieście, a Tą, która właśnie zdjęła buty i po spiętych miękkością dywanach zbliża się do wejścia... już uchwyciła wyślizganą, chłodną klamkę, uchyla czarne, masywne drzwi, by z prześwietlonego dziedzińca wsunąć się w przepełnione spokojem, ciemne, dotykowe wnętrze..

wnętrze nie musi być bardzo ciemne, ale uczucie ukojenia jest zawsze niezwykle wyraźne. tak jak wyrazista jest gorycz koniecznie słodzonej herbaty i jak mocno wtarty w beton mostu Galata jest zapach miliardów zabitych tu ryb.

to kolonialny banał, twierdzenie, że Orient zdobywa człowieka Europy Zachodniej poprzez zmysły. ale co robić, co robić? nie ma przed tym ucieczki. nawet gdy Europa zamiast Zachodniej jest w najlepszym wypadku Środkowo-Wschodnia, a człowiek jest kobietą :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz