niedziela, 19 stycznia 2014

wenecja. lila-róż.



Wenecja w mojej pamięci jest liliowa. Oraz bladoróżowa, ze srebrną poświatą. takie są mury i mosty, postumenty studni i pałace, kamienne słupy, bruk. taką mam ją w głowie i na zdjęciach.

to musi pochodzić ze ścian oraz z posadzek... robię więc miejskie badania i w ciągu dnia wielokrotnie opieram się o fasady domów, siadam na schodkach mostów i kościołów; moja jasna sukienka po takim dniu jest mną zmęczona i zakurzona - ale nic ponadto, nic z różu czy fioletu. wieczorami, mniej widoczna, idąc ulicami dotykam ścian, gładzę je i pocieram, a potem, już w swoim pokoju, dokładnie oglądam dłonie czy skóra nie lśni srebrzystym różem. lecz znajduję jedynie brzydkie zaczerwienienia. rozczarowana zasypiam. 

po kilku dniach eksperymentów już wiem: lila-róż jest w powietrzu - cząstki weneckiej atmosfery mają w niektórych atomach liliowe elektrony! gdyby więc, po jakimś czasie, jednak umrzeć w Wenecji - nieoczywistą, melancholijną śmiercią - robiący sekcję patolog pokiwałby głową na widok płuc i oskrzeli powleczonych drobinkami świecącego szarawym blaskiem różowo-perłowego pyłu.

spędzam noc na Piazzetcie, oddychając i śledząc od wielu godzin ruchome cienie rzucane na spękane sklepienia przez kołyszące się latarnie. ich szklany kształt przypomina wielkie różowe prezerwatywy wypełnione szarawym światłem; wydłużone klosze wydmuchiwane są w hutach Murano, na specjalne zlecenie weneckiej rady miejskiej; podobne widziałam w Stambule, w trochę innej oprawie, z poziomymi księżycami dokoła. jeszcze chwila, a z wody, na lewo od San Giorgio Maggiore, wstanie słońce, i w jego promieniach cząsteczki powietrza wypełniające wodne oraz ziemne ulice i place miasta rozjarzą swe elektrony na nowy dzień.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz